***
- Hej -
usłyszała Lily i doskonały widok na Wielką Salę, jaki rozpościerał się z jej
miejsca przy stole Gryfonów, przysłonięty został osobą Syriusza Blacka.
Było to
wydarzenie tyleż zaskakujące, że Black rzadko występował w pojedynkę. Tacy jak
on chodzili raczej małymi stadami; głośno się śmiali i docinali słabszym
kolegom, co stanowiło niejako ich charakterystyczny taniec godowy. Co więcej jednak,
Syriusz Black bez Jamesa Pottera był jak powietrze bez tlenu i dlatego pewnie,
gdy wyrwana z zamyślenia Lily skupiła wreszcie wzrok na Łapie, widać było w tym
spojrzeniu coś ponad tradycyjnym zniecierpliwieniem. Coś jakby cień
zainteresowania, a może nawet niepokoju.
- Hej -
odparła ostrożnie. - Co jest?
- A co ma
być? - Spytał Black, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Przysunął do siebie
hałaśliwie najbliżej leżący talerz i zgarnął na niego górę jajecznicy,
ignorując nieruchome spojrzenie Lily utkwione w jego twarzy.
Minęło
dobre pół minuty, zanim Evans wreszcie się przełamała.
- Gdzie
zgubiłeś kumpli? - Spytała wówczas sucho.
Syriusz
podniósł wzrok. Usta miał pełne jajecznicy, a oczy otwarte szerzej niż zwykle.
Kiedy przechylił głowę odrobinę w lewo, wyglądał jak uosobienie niewinności.
- Pewnie
zaraz przyjdą - odparł, wzruszając ramionami. Przełknął jedzenie i otarł usta
serwetką, w jego obliczu pojawił się cień łobuzerskiego uśmieszku. - Wyglądasz
tragicznie, czyżbyś się nie wyspała?
Lily
prychnęła obojętnie.
Choć nie.
Wcale nie było to obojętne prychnięcie - brzmiało w nim znużenie, ale nie
znudzenie, brakowało oczu toczących się wokół z irytacją, w kąciku ust
zaróżowionych gorącą herbatą pojawił się za to lekki, nerwowy ruch.
Istotnie,
Lily nie wyspała się tej nocy. Trudno wyspać się, aż do świtu zwiedzając
plątaninę szkolnych lochów. Właściwie Evans powinna być zadowolona, że nie
znalazła niczego niepokojącego, a pierwsze zadanie, które zlecił jej
Dumbledore, w gruncie rzeczy okazało się pestką. Dlaczego więc Lily czuła się w
ten fatalny sposób?
Dlaczego...
Severus nie pojawił się na śniadaniu, tak, może zaczął coś podejrzewać, może
ktoś ich widział, o Boże, dlaczego go na to naraziłam, a jeśli coś mu się
stało, dlaczego wciąż nie przychodzi, Rudolf Lestrange spojrzał dziwie w moją
stronę, a jeśli on wie, a jeśli oni wszyscy wiedzą... dlaczego czuła się
tak okropnie?
- Uczyłam
się do późna – powiedziała kąśliwie. – Sam chyba też zarwałeś noc.
Z dumą
stwierdziła, że w jej głosie nie odbiła się żadna z tych pesymistycznych myśli.
Co więcej przyjrzała się Łapie i uświadomiła sobie, że Syriusz faktycznie
wygląda na wykończonego. Cienie pod oczami, choć nie umniejszały jego urodzie,
nagle stały się oczywistym dowodem na to, że Black nie bez powodu przysiadł się
do niej tego ranka.
- Nie mam
pojęcia, o czym mówisz – odparł. Uśmiechał się nadal, ale jego oczy zrobiły się
nagle zimne jak dwie grudy lodu.
Tym razem
to Lily przechyliła głowę. Utkwiła w nim wzrok z nowym skupieniem i nawet jej
myśli na krótką chwilę porzuciły Snape’a, koncentrując się wokół Syriusza.
Łapa
wyprostował się. Czyżby zapomniał, że Ruda nie jest pierwszą lepszą, głupawą
małolatą? Czyżby umknęło mu, że Lily Evans jest inteligentna, tak, ale przede
wszystkim szalenie przebiegła?
- Black… -
dziewczyna ściągnęła brwi.
Patrzyli na
siebie. Syriusz z uśmiechem. Lily z ciekawością. Patrzyli przez krótką chwilę,
a w głowie Evans zrodziła się ta myśl, myśl, która zwęziła jej źrenice i
ścisnęła żołądek w lodowatej pięści.
To niemożliwe, że on ma coś wspólnego z…
-
Słyszeliście już? – Za plecami Łapy stał Potter. Miał potargane włosy i krzywo
zawiązany krawat od szkolnej szaty. Spojrzał na przyjaciela, a później zwrócił
wzrok w stronę Lily i nie było w nim cienia tego zaczepnego uśmiechu, tego
legendarnego, huncwockiego błysku. Czekoladowe tęczówki kryły smutek i gniew, i
Lily aż zakręciło się w głowie, takie to było nienaturalne – widzieć smutek w
oczach Jamesa Pottera.
- Co się
stało? – Zapytał Syriusz.
Wtedy to
usłyszeli. Głośny szloch na drugim końcu Wielkiej Sali.
- Zaczęło
się – mruknął Rogacz, rzucając na stół najnowszy egzemplarz Proroka
Codziennego.
Nagłówek na
pierwszej stronie głosił:
„Zbiorowe
morderstwa na czarodziejach mieszanej krwi. Ministerstwo Magii potwierdza: za
wszystkim stoi zorganizowana grupa przestępcza”.
Remus
odzyskał przytomność gdzieś na skraju poranka. Dzień zapowiadał się słonecznie,
ale miejsce, w którym Lupin otworzył oczy, było absolutnie mroczne. Nawet jego
własne łóżko w dobrze znanym mu dormitorium wydawało się obce. Przeraził się
jednak dopiero, gdy spojrzał w lustro. Ujrzał w nim postać o bladej twarzy i
wyostrzonych rysach, o woskowej skórze oraz pożółkłych białkach. Ujrzał w nim odlegle
znajomy cień samego siebie; poruszył palcami dłoni i tak, miał nad swoim ciałem
jakąś kontrolę, ale było to ciało słabe, a kontrola – jakkolwiek obecna, to
jednak dziwnie zezwierzęcona.
Chłopak
stracił grunt pod nogami. Łazienkowe kafle były zimne; uderzywszy w nie
kolanami z całą siłą, Lupin nawet się tym nie przejął, oparł o nie jeszcze
dłonie, podpełzł do sedesu, a z ust trysnęła mu żółć.
Remus ledwie
pamiętał swoją pierwszą pełnię. Granice czasu rozmywały się już w jego
wspomnieniach, zapachy, dźwięki, bezsensowna kakofonia ognistych barw i krzyku
– znikały. Po latach chłopak potrafił jednak z szaloną dokładnością odtworzyć
śmiertelny strach, który wyrywał mu serce z piersi i ból… ból wydłużających się
kości, pazurów przedzierających skórę, kłów rozrywających dziąsła. Pamiętał to
i wiedział, kuląc się tamtego dnia na łazienkowej posadzce, że tym razem – w
powietrze wystrzelił jego krótki, bezbarwny śmiech – tym razem będzie o wiele
gorzej.
Tak właśnie
zastała go Grace.
Wślizgnęła
się do dormitorium chłopców ukradkiem, ledwie panując nad oddechem. Wiedziała,
że tu jest, słyszała ciężki dźwięk jego upadku i stłumiony jęk. Czekała na
niego wcześniej w Pokoju Wspólnym; palce owinęła kurczowo wokół dwóch butelek
kremowego piwa, dłonie pociły się jej ze zdenerwowania. Musiała podziękować mu
za pomoc, tak, ale przede wszystkim pragnęła wybadać, ile sytuacja z zeszłej
nocy pozwoliła mu wydedukować. Ukryta w wysokim fotelu, obserwowała wejście na
wieżę chłopców. Najpierw wyszedł Black. Później zdenerwowany Potter, ściskając
w dłoni Proroka. Grace rzuciła okiem na wyraz jego twarzy i z rosnącą obawą
przyciągnęła do siebie porzucony egzemplarz gazety.
Przeczytała
nagłówek. Lista nazwisk ofiar, umieszczona pod krótkim artykułem, nie mogła jej
dotyczyć – Grace nie miała poza Hogwartem nikogo bliskiego – ale przebiegła po
niej wzrokiem. Rodzice, dziadkowie, siostry i bracia jej szkolnych przyjaciół…
tyle znajomych imion.
Krew w
żyłach dziewczyny zaczęła krążyć jakby wolniej, ale oczy nawet się jej nie
zaszkliły.
Zastygła w
fotelu. Pokój Wspólny opustoszał; uczniowie Hogwartu w obliczu tragedii
gromadzili się teraz zapewne w Wielkiej Sali. Gdzieś za portretem Grubej Damy
rozległ się rozpaczliwy płacz, który oddalał się stopniowo, by wreszcie całkiem
zniknąć.
Ale Grace
czekała. Przecież on musiał tam być, musiał tam być i nic nie wiedział. Czekała
przez kolejny kwadrans, a potem podniosła się i ruszyła w stronę huncwockiego
dormitorium.
Teraz
jednak, kiedy już znalazła się w środku, straciła odwagę.
Widziała go.
Jego plecy przez uchylone drzwi łazienki: wystający kręgosłup, skórę
naciągniętą na żebra i długie, wąskie blizny. Drżał.
-
Przepraszam… - Wyjąkała, nie znajdując w sobie innych słów niż to jedno, głupie
„przepraszam” niepewnie przecedzone przez wargi.
Remus wygiął
się gwałtownie i odwrócił. Zdawało się, jakby tak niedelikatny manewr mógł
połamać wtedy jego ciało, ale kiedy spojrzał na Grace, w oczach miał szaloną
siłę.
- Co ty tu…
- wydyszał ochrypłym, niskim głosem. Zrobił ruch w jej stronę i ręce, którymi
podparty był o podłogę, ugięły się pod nimi. Uderzył skronią o kafle.
- Jezu –
Grace zrobiła krok naprzód, a wtedy Lupin poderwał głowę. Sam jego wzrok
zatrzymał dziewczynę w miejscu.
Była zbyt
daleko, by nabrać pewności i w dormitorium było zbyt ciemno, ale przecież
mogłaby przysiąc… mogłaby przysiąc, że źrenice Remusa zwęziły się na kilka
sekund w poziome szpary. Zamrugała, jakby miało to przegonić zwidy sprzed jej
oczu, choć przecież widziała.
A chłopak,
gdy krzyknął, głos miał nieludzki:
- Odejdź! –
Zawył, aż Grace przycisnęła dłoń do ust, by także nie wrzasnąć. – Wyjdź stąd!
Wynoś się!
Wyciągnął
rękę – palce ściągnięte w szpony, chude ramię, ścięgna napięte jak postronki –
i zatrzasnął drzwi łazienki, znikając za nimi.
Dziewczyna
struchlała. Nie jadła nic od zeszłego wieczora i podziękowała teraz w duchu, że
żołądek ma pusty, bo czuła, jak skręca się on ciasno gdzieś poniżej żeber.
Najpierw, najciszej jak potrafiła, cofnęła się do drzwi. Usłyszała odgłos
torsji i zagryzła dolną wargę, aż na wyschniętym ze zdenerwowania języku
poczuła ciepłą lepkość krwi. Ten smak zawsze działał na nią uspokajająco.
Kiwnęła
powoli głową i usiadła pod ścianą, podkulając nogi pod siebie.
Zostanie.
Tak po prostu należało postąpić.
Snape
zbliżał się do Wielkiej Sali, kiedy to się stało. Wieść o atakach spadła ciężko
na Hogwart wraz z nadejściem porannej poczty – pierwsze egzemplarze Proroka
Codziennego na kolanach adresatów, pierwsze okrzyki, a w końcu… pierwszy płacz.
Chłopak
wsunął się ostrożnie do jadalni, ale nie podszedł do stołu Ślizgonów. Nie dało
się nie zauważyć, że podczas gdy do Wielkiej Sali wlewał się gwar przerażonych,
rozespanych uczniów – niektórzy byli jeszcze w piżamach, sklejone snem oczy jak
na przekór rozwierała panika – stół Slytherinu pozostawał pusty.
Severus
wspiął się na palce i wyciągnął szyję.
Widział, jak
sunie wzrokiem po liście ofiar. Jej twarz nie wyrażała prostego strachu – Snape
czuł coś na kształt podziwu, kiedy tak ją obserwował. Zarówno jej ojciec, jak i
matka mogli być na tej liście. Podniosła wzrok znad Proroka i spojrzała na
Pottera, a w oczach miała już tylko gniew. Widział, jak odrzuca na plecy rude
kosmyki i zagryza wargi. Poczuł ulgę. Państwo Evans byli bezpieczni.
Lily była bezpieczna.
- Snape… -
szepnął mu do ucha cichy, pełen słodyczy głosik.
Chłopak
ledwie zdołał się nie wzdrygnąć.
- Czego
chcesz? – Zapytał cicho.
Spojrzał na
dziewczynę, która znikąd pojawiła się obok niego i uderzył go jej uśmiech. W
sali pełnej ludzkiego cierpienia oraz grozy tak wyczuwalnej, że dałoby się ją
pokroić, Bellatrix Black potrafiła uśmiechać się z najwyższą szczerością. Ten
obraz pozostał już na zawsze w pamięci Severusa i już zawsze, ilekroć Snape
pragnął przypomnieć sobie, jak wygląda prawdziwe zło, ten właśnie obraz stawał
mu przed oczyma.
- Najwyższy
czas, Severusie – zachichotała Bella. – To dzisiaj.
Złapała go
za rękę. Chłopak drgnął na ten gest, a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Pociągnęła go do wyjścia i skierowała się na prawo, w stronę lochów. Ostatkiem
sił Snape powstrzymywał chęć rzucenia Lily spojrzenia. Nie, nie mógł sobie na
to pozwolić. Tęsknota. Smutek. Ba, choćby nuta nostalgii! To wszystko mogłoby
zabić ich oboje.
Bellatrix
przyśpieszyła kroku. Przepchnęła się brutalnie obok dwóch pierwszorocznych
Krukonek i Snape, chcąc czy nie, także potrącił barkiem jedną z nich. Miała
zapuchniętą od płaczu twarz. Prorok nie przyniósł jej widocznie dobrych wieści.
- Dlaczego…
- Kiedy znaleźli się w lochach, Snape powoli zaczął formułować odpowiednie
pytanie. Wtedy jednak, dwa piętra poniżej Wielkiej Sali, Bella gwałtownie
zatrzymała się i przycisnęła go do ściany.
Miała w ręku
różdżkę.
- Uważaj,
Severusie – mruknęła słodko.
Była piękna,
ale na ten odrzucający sposób – jak luksusowa prostytutka, ze swoją skróconą
szkolną spódnicą odsłaniającą blade uda. W jej oczach wirował mrok. Były zimne zwłaszcza
wówczas, gdy uśmiechała się tym maniakalnym grymasem. Snape wiedział, że
pragnęła jej połowa Hogwartu, w nim jednak nie wzbudzała niczego poza
obrzydzeniem.
- O co
chodzi? – Warknął.
Pozwoliła mu
dobyć różdżki, ale parsknęła z lodowatą ironią, gdy ją ujrzała.
- Widziałam,
jak się wczoraj wymykasz – odparła. Strach oplótł żołądek Severusa; Bella
zyskała przewagę. – Chciałam ostrzec cię tylko. Zdradź, a spalę żywcem ciebie i
każdego, na kim ci… - Urwała, odsłaniając rząd białych zębów w szyderczym
uśmiechu – …zależy, Snape.
Odsunęła się
o krok i chłopak zadrżał ze złości.
- Zależy? – powtórzył, czując jak na jego
usta – obce usta, usta Severusa-Ślizgona, Severusa-Śmierciożercy – wypływa
kpiący uśmieszek. – Nie bluźnij, Black.
Odwrócił się
do niej tyłem i ruszył dalej, ale czuł wciąż jej wzrok wbity między swoje
łopatki. Skąd Bella wiedziała, że uciekł tej nocy z dormitorium? Był przecież
pewien, że gdy wychodził do Lily…
„Spalę
żywcem ciebie i każdego, na kim ci zależy”, błysnęło mu znikąd.
Dotarli do
lochu na końcu korytarza i Snape pchnął drzwi, wyrzucając z głowy myśli
czyniące go słabym, zakładając zaś kamienną maskę. Wszystko to wydarzyło się
przy akompaniamencie śmiechu Bellatrix, a chłopak nie miał już żadnych
wątpliwości – Bella zwariowała.
Byli tam,
tak właśnie przypuszczał. I choć scena, którą ujrzał, miała wiele elementów,
Severus skupił się na tym jednym – na środku pomieszczenia, pomiędzy pozostałą
piętnastką Ślizgonów, siedział Lucjusz Malfoy z podciągniętym do łokcia
rękawem. Na jego żylastym przedramieniu widniał tatuaż w kształcie czaszki
oplecionej wężem. Wąż pełzał po skórze Malfoya niecierpliwie, a czaszka była
czarna jak smoła.
- Właśnie
tak, Severusie – usłyszał chłopak jakby z oddali i zrobiło mu się niedobrze. – Tom
Riddle powstał.
Być może już
wtedy Severus Snape wiedział, co narodziło się właśnie na jego oczach. Lucjusz
przytknął różdżkę do tatuażu i wąż wpełzł w rozwartą paszczę czaszki. Tamtego
poranka, wraz z wieścią o mordzie dwudziestu siedmiu niewinnych osób,
szesnastka Ślizgonów ostatecznie rozpoczęła wojnę w świecie czarodziejów,
zapraszając Voldemorta do Hogwartu – ostatniej twierdzy, której dotąd nie
zdołał zająć.
Ból nadszedł
nagle. Snape zacisnął usta i kolana ugięły się pod nim. Gdzieś obok, wśród
krzyku, na posadzkę padła Alecto. Severus poderwał rękaw szaty w górę i spoza
mętnej mgiełki bólu spojrzał na tatuaż na swojej ręce.
Czaszka
uśmiechała się do niego złowieszczo.
Lord
Voldemort nadchodził.
Popołudnie
nadeszło wraz z chłodnymi, jasnymi promieniami słońca.
Lily
uchwyciła to jednak tylko w przelocie. Przemykała korytarzami niby to spokojnie,
ale jej nogi aż rwały się do biegu. Czuła się obnażona tutaj, na przestrzeni
zalanego dziennym światłem, szkolnego labiryntu. Potrzebowała kryjówki.
Ciemności.
Czuła zgrozę
i gniew wieściami o atakach na mugolaków, czuła ogromną potrzebę działania i
ekscytację, i odrazę własnym uczynkiem – a wszystko to było tak szalenie
przyjemne, tak podniecające. I tak naturalnie przyszło Lily Evans wpaść w mrok
zamkowych lochów, kiedy już się bezwiednie obok nich znalazła, jakby od dawna
zwykła nimi błądzić, jakby je znała od pierwszego roku w Hogwarcie, albo nawet
dłużej – od zawsze.
Dziewczyna
wsunęła rękę do kieszeni szaty i chwyciła różdżkę. Zdawać się mogło, że naturalnym
było dla niej zaatakowanie pierwszego napotkanego Ślizgona, ale wzroku nie
miała uważnego. Skierowała go na drugą ze swoich dłoni, w której ściskała
świstek pożółkłego pergaminu.
Znała ten
przedmiot od lat. Teraz, gdy się na tym skoncentrowała, przypominała sobie, ile
razy widziała go, mimochodem chowanego do kieszeni przez jednego z Huncwotów. Ale
Black – o tak… - Black miał go przy sobie najczęściej.
A potem Lily
przypomniała sobie coś jeszcze. Kiedy w piątej klasie została prefektem, a
Black z Potterem stworzyli imitację Tiary Przydziału i przydzielali pierwszoroczniaków
do nowych domów, mieszając małym biedakom w głowach. Dostali wtedy szlaban i
Lily nakryła ich na ucieczce, ale zanim ich zdemaskowała, usłyszała to magiczne
zdanie.
- Uroczyście
przysięgam, że knuję coś niedobrego – szepnęła teraz, uderzając różdżką w
pergamin, który wysunęła ukradkiem z kieszeni Rogacza.
Gdyby miała
odrobinę rozumu w głowie, w porę pewnie by się opamiętała. Pomyślałaby: „hej,
to nie ja, ja nie robię takich rzeczy, ja nie kradnę, ja nie oszukuję,
Dumbledore wybrał właśnie mnie, bo znam zamek. Znam magię. I potrafię nad nią panować”.
Jednakże,
drogi Czytelniku, znana Ci Lily Evans została gdzieś na górze, w Wielkiej Sali.
Wspierała zrozpaczonych uczniów, podnosiła na duchu przyjaciół. Ta Lily Evans
zdolna byłaby usłyszeć głosy szesnastki
Ślizgonów kierujących się w jej stronę.
Ta Lily jednak patrzyła szeroko
otwartymi oczyma, jak Mapa Huncwotów rysuje się na pergaminie, w uszach
dzwoniło jej z podniecenia, a Śmierciożercy nieuchronnie się do niej zbliżali.
***
Należy Wam się wyjaśnienie.
Matura. Wielkie wzloty. Cholernie bolesne upadki.
Złamane serca. Łzy. Śmiech. Alkohol.
Zapomniałam, że kiedykolwiek tu istniałam. A potem okazało się, że nie wszyscy zapomnieli o mnie.
I przypomniałam sobie, ile szczęścia dawało mi pisanie. Ile dawaliście mi Wy.
Dlatego wracam.
F.
Twoje dwa ostatnie zdania sprawiły, że po całym tygodniu w szkole pojawił się na moich ustach uśmiech. I chciałam Ci powiedzieć, że strasznie zazdroszczę Ci talentu i samokontroli, ponieważ mino tak długiej przerwy wróciłaś do nas. Sądzę, że nie dotarłabym nawet do 3 rozdziału :)
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i mam przeogromną nadzieję, że będziesz miała coraz więcej wzlotów niż upadków i z naszą "pomocą" zaprowadzisz tę historią jak najdalej. :)
Rozdział jest miłym wprowadzeniem do zapowiadanej akcji w przyszłym rozdziale. :D
Chciałabyś widzieć moją minę, kiedy tu weszłam i zobaczyłam nowy rozdział. Nie sądziłam że jeszcze się tu coś pojawi... należą Ci się gratulacje, że po tak długiej przerwie wzięłaś się w garść i napisałaś tą notkę.
OdpowiedzUsuńA teraz o samej notce:
na początek +10 punktów za to że się pojawiła;P
a tak po za tym, to na szczęście nie odbiegała za bardzo od poziomu poprzednich. Choć mam wrażenie że jest raczej potrzebna by przejść do dalszej części opowiadania, bo za wiele się tu nie działo, zwłaszcza patrząc na poprzednie rozdziały.
Nie mniej jednak wciągnęła mnie... i było ciekawie. Udało Ci się zatrzymać ten klimat grozy który jest w tym opowiadaniu od początku, zyskując kolejny plus;)
Ciekawe jak dalej potoczą się sprawy między Lily i Syriuszem.. no i co z tymi slizgonami..?
Czekam na kontynuację, i wierzę że takowa szybko nastąpi:)
Pisz dalej, nie przejmuj się upadkami!
Każdemu się zdażają, tylko trzeba po nich wstać, rozmasowac bolące miejsce, i uczyć się na błędach;)
Pozdrawiam, Andromeda.
Jestem zaskoczona. Zastanawiałam się długo co mam napisać i nadal nie potrafię nic odpowiedniego wymyślić.
OdpowiedzUsuńLily i Syriusz są naprawdę ciekawi szczególnie Lily, która jest bardzo tajemnicza. Wykrada Huncwotom ich mapę, gra przed Severusem i po prostu jest inna, niesamowita. Syriusz satra się ją zdemaskować, ale wie, że Lily jest godnym "przeciwnikiem". Ciekawe. James, James, James mój ulubiony bohater tutaj jest trochę doroślejszy, poważniejszy. Podoba mi się.
Remus i jego przemiany u ciebie są bardzo realistyczne widać jego ból, złość i przerażenie. Przez to tekst staje się ciekawszy, a jeszcze Grace, która nie wie co się dzieje, ale postanawia z nim zostać. Niesamowite.
Hmm... pojawia się tutaj Belatrix i Lucjusz co jest częste w ff, a przecież oni byli starsi i już ukończyli Hogwart, ale mam nadzieję, że tutaj są dlatego, że ich potrzebujesz.
Jestem ci wdzięczna za rozdział, za Lily i Syriusza, za resztę postaci, za ciekawy wątek, za to, że piszesz.
Będę wyczekiwała kolejnego rozdziału z niecierpliwością.
Wpadłam na tego bloga już dawniej, ale dopiero teraz zauważyłam nową notkę.
OdpowiedzUsuńJest ona jak zwykle ciekawa i czyta się ją świetnie, do tego ta inna Lily jest po prostu boska - w mojej głowie zawsze taka była; sprytna, bystra, bezwzględna. Ale większość pokazywało ją jako rudego prefekta, który ma wiecznie miesiączkę ;-; A twoja jest inna, niepowtarzalna.
Mam nadzieje na kolejną notkę w najbliższym czasie.
Pozdrawiam
~~ Lou Leen
Fly, proszę powiedz, że nas nie opuściłas :)
OdpowiedzUsuńTak, Fly, powiedz to:))))
OdpowiedzUsuńHej :) Zapraszam do naszej ocenialni: http://ocenialniablogowa.blogspot.com/ Chętnie ocenimy Twojego bloga, dowiesz się, co sądzą o nim inni :) Serdecznie zapraszam.
OdpowiedzUsuńBędzie jeszcze kiedyś jakiś rozdział?
OdpowiedzUsuń2 lata już minęły, a ja nadal czekam.
OdpowiedzUsuń